Miłka Raulin: „Powiem pyszałkowato: jest mało rzeczy, które mi się nie udają”

„Mam potrzebę wyzwań i po prostu lubię się sprawdzać w różnych ekstremalnych sytuacjach i na różnych etapach przygotowań do wyprawy. Bo tak naprawdę wyzwanie to nie jest tylko przejście wyznaczonego odcinka, czy zdobycie wymarzonego wierzchołka. (…) Cała logistyka, sprzęt, pakowanie, organizacja — to bardzo dużo pracy. A sama wyprawa to wisienka na torcie”

Jarosław Łojewski: Miłka Raulin, jak Ciebie opisać? Że nie himalaistka, to już wiem.

Miłka Raulin: [śmiech] Właściwie to ja powinnam zadać Ci takie pytanie. Siedzę tutaj przed Tobą. Jak Ty byś mnie opisał?

JŁ: Wiesz co, kojarzysz mi się z atomem. Taka drobna cząsteczka, która ma w sobie mnóstwo energii.

MR: O! To jest bardzo dobry opis. Podoba mi się, bo z atomów zbudowany jest wszechświat, a ja się czuję jego elementem.

JŁ: Super. Czujesz się też elementem świata, bo pełno Cię w różnych miejscach. 

MR: No tak [śmiech].

JŁ: Ostatnio pełno Cię było na Grenlandii.

MR: Prawda, nawet tam zmarzłam. Grenlandia nie jest przeludniona i miałam tam ciszę i spokój. Mimo wszystko była to cudowna wyprawa.

JŁ: Mimo wszystko to 600 kilometrów i sanki dwa razy cięższe od Ciebie. Co w ogóle Cię skłania do takich wypraw?

MR: Wiesz, ja mam potrzebę wyzwań i po prostu lubię się sprawdzać w różnych ekstremalnych sytuacjach i na różnych etapach przygotowań do takiej wyprawy. Bo tak naprawdę wyzwanie to nie jest tylko przejście wyznaczonego odcinka, czy zdobycie wymarzonego wierzchołka. To proces, który w moim przypadku zaczyna się od stworzenia folderu na moim pulpicie.  Cała logistyka, sprzęt, pakowanie, organizacja — to bardzo dużo pracy. A sama wyprawa to wisienka na torcie, gdzie też jest zadanie do wykonania.

Miłka Raulin
Miłka Raulin

JŁ: Odpukać, nic się nikomu nie stało, chociaż były takie momenty…

MR:  Tak, faktycznie do końca bym nie powiedziała, że nic się nikomu nie stało. Dlatego, że James, jeden z uczestników wyprawy, wrócił z trzema odmrożonymi palcami. Co prawda były to odmrożenia pierwszego stopnia. Jednocześnie wszyscy mieliśmy  typowe odmrożenia polarne (polar thigh), chociaż szczerze mnie one, aż tak bardzo nie dotknęły. To mało estetyczny widok. Odmrożenia są głównie na nogach, na wewnętrznych stronach ud, na pupie. Rany są bolesne i ciężko się goją. Pojawiają się z powodu zimna i tarcia odzieży o skórę.  Mi udało się uciec przed ropiejącymi ranami na nogach jak i przed bardzo źle wyglądającą twarzą. Zasługą tego jest to, że codziennie smarowałam się…wazeliną. Wazelina  była moją przyjaciółką. Serdecznie się z nią witałam każdego ranka i wieczora, więc moja twarz była odpowiednio natłuszczona. Wciskałam ją we wszystkie pory mojej skóry, żeby nie wyglądać tak jak moi kompani.

JŁ: Jak się mówi o wyprawach np. w góry, gdzie zdarzają się wypadki śmiertelne, które zresztą są dość medialne, to często pojawiają się głosy: po co oni się tam pchają, dlaczego oni tam w ogóle idą, jak wiadomo, że tam dużo niebezpieczeństw na nich czyha. Co ludzi ciągnie do tego, żeby jednak się mierzyć z takimi niebezpieczeństwami?

MR: Ja nie wiem, co ciągnie innych. Mnie ciągnie potrzeba wyzwań i cały ten proces przygotowań. Mam radochę z działań typowo projektowych, organizacji, logistyki wyprawy. a potem radości jaką przynosi sukcesem. Bo wiadomo, że idzie się gdzieś po to, żeby coś osiągnąć.

JŁ: Zakładam, że była jakaś meta? Wyznaczyliście sobie punkt i powiedzieliście, jak tam dojdziemy, to jesteśmy na miejscu.

MR: Musieliśmy dojść do wybrzeża wschodniego, dokładnie do miejscowości Isrtoq. Na mapie mieliśmy wyznaczony konkretny punkt. Doszli do tak zwanej Grillhut, czyli niewielkiego drewnianego domku postawionego na skałach, skąd przejmowani są Ci, którzy trawersu dokonają. Stąd zabrał nas ł helikopter. Wszystko trwało 28 dni, przy czym tak naprawdę takiego „czystego” marszu mieliśmy 26 dni, ponieważ jeden dzień był przeznaczony na odpoczynek, a jednego dnia nie mogliśmy poruszać się ze względu na bardzo intensywny opad śniegu.

Co do odpoczynku to ja go nie potrzebowałam. Byłam zwolennikiem rozkładania wysiłku, , koledzy chcieli, ale myślę, że dzień przerwy był zasłużony. Pierwszy raz po trzech tygodniach zrobiliśmy sobie reset. A drugi dzień, tak jak wcześniej powiedziałam, był wymuszony pogodą. Siedzieliśmy w namiocie i czekaliśmy, aż się rozpogodzi, bo bardzo mocno wiało, ponad 86 km/h. Do tego doszedł obfity opad śniegu.–W ciągu doby spadło metr śniegu. Po prostu nie było możliwości przemieszczania się w tak świeżym śniegu i kopnym puchu.

JŁ: Pamiętam kilku znajomych z Nowego Jorku, którzy mieli zablokowane miasto, jak spadły 2 cm śniegu.

MR: Metr śniegu to jest sporo, naprawdę sporo.

(dalszy ciąg rozmowy pod filmem)

JŁ: Czy przygotowywałaś się jakoś mentalnie do tej wyprawy?

MR: Ja się czuję zawsze przygotowana mentalnie.

: Sama się przygotowujesz czy ktoś ci pomaga?

MR: Ale mentalnie? Jak można się mentalnie przygotowywać do wyprawy ? Jesteś w procesie, który trwa rok, albo dłużej.  Po prostu się przygotowujesz, każde działanie jest elementem przygotowania. . To znaczy, organizujesz transport, logistykę, sprzęt, czytasz o danym miejscu, wertujesz internat rozmawiasz z ludźmi, którzy tam byli, rozmawiasz z członkami swojej ekspedycji, dzielisz się swoimi spostrzeżeniami, , ustalacie plan działania. To jest właśnie mentalne przygotowanie. Żyjesz wyprawą.  To trochę tak, jak odkopywaniem skarbu.  Dobrze wiesz, że zaraz dokopiesz się do skrzyni, którą otworzysz, a w niej znajdziesz radość, spełnienie i satysfakcje z dokonanego wyczynu. W w trakcie swoich przygotowań odkrywałam kolejne rzeczy, skarby. Początkowo nie miałam zielonego pojęcia  z czym  „je się” wyprawy polarne i uczyłam się od tych, którzy w tych rejonach bywali wcześniej i mają olbrzymie doświadczenia. Wojtek Moskal był od początku dobrym duchem mojej wyprawy. Gosia Wojaczka, od której zresztą miałam pożyczony namiot, radziła mi jak kobieta kobiecie, , jak mam się ubrać, na co uważać, jak przygotować. Ewa Rzewuska przeszła trawers Grenlandii razem z agencją jako pierwsza Polka w 2019 roku. Ewa dawała mi instrukcje, , na co zwrócić szczególną uwagę. Bardzo dużo ludzi było zaangażowanych w moim procesie pozyskiwania wiedzy. Poprzedni zdobywcy trawersu swoim doświadczeniem się dzielili.  A ja jestem im za to wdzięczna. Wiele z tych wskazówek po prostu wbiłam sobie do głowy i wiedziałam, że tak muszę robić. Norbert Pokorski, który jest specem od Grenlandii rozmawiał ze mną, gdy byłam już w drodze. Mówił: słuchaj, musisz chodzić tak, żeby się nie spocić. A ja na to, że to chyba niemożliwe. Bo  , jak tutaj się nie spocić na tego rodzaju wyprawie. Na duchu podnosili mnie wszyscy. I Chociaż N Wojtek Moskal mnie trochę oszukał [śmiech].  Mówił, że od połowy drogi będzie z górki, a wcale tak nie było.

JŁ: Płaski teren?

MR: Nie jest do końca płasko. Wchodziliśmy na wysokość 2560 m n.p.m.. Co prawda było to wzniesienie na długim odcinku. A spadek był nieodczuwalny — i to było straszne. Bo człowiek jednak w połowie drogi spodziewa się tego, że teraz to już będzie z górki. Tam z górki zjeżdża się przez dwa ostatnie dni.

JŁ: Zdarzały się różne rzeczy w trakcie tej wyprawy. Miałaś jakieś kryzysy, że myślałaś „co ja tutaj robię”?

MR: Miałam taki kryzys, że zadzwoniłam do mojego ukochanego i powiedziałam, że nie wiem, czy dam radę ciągnąć te sanki kolejnego dnia, bo po prostu wszystko mnie boli i jestem wykończona. Dla mnie największy wysiłek był właśnie w przeciągu tych pierwszych dni.  Ale muszę przyznać, że po 10 dniach jakoś tak zaskoczyłam. Z każdym dniem moje sanie robiły się trochę lżejsze. Ale ostatecznie to ile one ważyły, w dużej mierze zależało od rodzaj śniegu, pogody, mojego humoru i stanu fizycznego. I tego czy bardzo walczyłam z tym bólem, bo jednak z bólem się tam trochę walczy. Właściwie miałam jeden dołek, gdzie bałam się, że po prostu następnego dnia nie dam rady wstać, żeby wykonać zadanie i ciągnąć  sanie dalej.

JŁ: Co pomogło? Rozmowa z ukochanym?

MR: Wybeczenie się. Na ogół wybeczenie się pomaga, bo wiadomo, że i tak pójdę.

JŁ: Nie można było wezwać Ubera.

MR: Nie można było wezwać Ubera. Zresztą taki „Uber” kosztuje tam 250 tysięcy złotych. Bez podania przyczyny medycznej helikopter przyleci, ale koszt jest bardzo wysoki. Ja nie miałam żadnego powodu, żeby rezygnować z wyprawy. To znaczy, mój stan zdrowia nie był w żaden sposób niepokojący. Miałam rwę udową, fakt. Miałam bóle mięśni, miałam przeogromne zakwasy na całym ciele, miałam bóle stawów, ale to nie wykluczyłoby mnie z wyprawy. Także po prostu trzeba usiąść, wypłakać się, a następnego dnia, gdy człowiek się trochę zregeneruje,  okazuje się, że nie jest aż tak źle.

JŁ:  Czego najbardziej obawiałaś się przed wyprawą ?

MR: Przed wyprawą… czego się obawiałam… Moich sań się obawiałam najbardziej. Bałam się, że z nimi nie ruszę.. Bałam się, że jak ciężarówka  wysadzi mnie na lądolodzie, to po prostu nie będę w stanie ruszyć. Moi współtowarzysze pójdą, a ja zostanę.

JŁ: Mówiłaś, że to wybyczenie się Ci pomogło. To jest coś, co Ci na ogół w takich kryzysowych sytuacjach pozwala odzyskać energię czy coś jeszcze masz?

MR: Odzyskać energię — nie wiem, czy to jest dobre sformułowanie, dobre określenie. Ja myślę, że wybeczenie się jest metodą „zrzut” pewnych emocji i zmęczenia.

JŁ: Co znaczy dla Ciebie normalność? Czym jest dla Ciebie normalne życie?

MR: Balansem pomiędzy pracą i odpoczynkiem. Jestem niestety daleka od normalności, bo bardzo dużo pracuję. Cały czas się tego uczę, że właściwy odpoczynek jest elementem pracy. Uczę się tego od mądrzejszych od siebie… Bo w stronę balansu powinno się iść, żeby nie pracować za dużo i żeby szybko się nie wypalać. Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że  w życiu trzeba trochę pożyć. Bo Wy kochani widzicie różne ekstremalne rzeczy, które robię, ale przy tym jest cała otoczka i mnóstwo tak zwanych dupogodzin przy komputerze.. To jest ogrom pracy.

Miłka Raulin
Miłka Raulin

JŁ: Pomogło Ci kilka fajnych firm.

MR: Tak!!! Bardzo dziękuję tym, którzy mają marzycielskie, otwarte głowy.  Tym, którzy wiedzą co to jest pasja. Dziękuję mojej katalogowej rodzinie. Mówię rodzinie, bo Katalog Marzeń to jest firma, w której czuję się jak u siebie . Zresztą Siła Marzeń i Katalog Marzeń są koło siebie naprawdę blisko.  Moje relacje biznesowe są naprawdę długoterminowe, a z czasem przeradzają się w relacje przyjaźnie. Tak tez test z firma  Baukrane, która jest z Trójmiasta, a z którą mam bardzo dużo, fajnych wspomnień. Bo współpracujemy i znamy się  od 2015 roku i w 2015 roku realizowaliśmy pierwszy projekt, którego celem było zdobycie Denali – najwyższego szczytu Ameryki Północnej. Zresztą nie da się kogoś zarazić swoim pomysłem jeśli ta osoba pasji nie ma, albo nie czuje. Firmy z którymi współpracuje to firmy, które pasje i marzenia mają w DNA.

JŁ: Kolejny pomysł marzeń to…?

MR: Dużo jest pomysłów. Ale mam taką złotą zasadę niezdradzania się ze swoimi pomysłami. Nie dlatego, że nie chcę się z Wami podzielić tym co dzieje się w moim serduchu, tylko dlatego, że lubię być do każdego zadania dobrze przygotowana. Jestem perfekcjonistką co czasem mnie mocno zjada. Przyjdzie moment na to, żeby mówić światu o tym, co mam zamiar zrobić. Potem trzeba zadanie wykonać, a  na końcu cieszyć się sukcesem.

JŁ: Jak Twój perfekcjonizm ma się do tego, co Ci się nie udaje?

MR: Powiem pyszałkowato, że jest mało rzeczy, które mi się nie udają [śmiech]. Jeśli sobie coś postanowię, to tak naprawdę nie ma opcji, żeby mi się to nie udało [śmiech].

JŁ: Moim gościem była Miłka Raulin. Jeszcze raz gratulujemy udanej wyprawy na Grenlandię. 

MR: Dziękuję pięknie.

JŁ: Czekamy na kolejne projekty i pomysły.

MR: I książkę!

JŁ: Będzie książka?

MR: Będzie książka.

Jarek Łojewski: Super. Dzięki bardzo.

Miłka Raulin: Dziękuję pięknie.


Miłka Raulin
Miłka Raulin

Miłka Raulin

Szczęśliwa mama nastoletniego Jeremiego, wierząca, że gdy zostaje się rodzicem nie trzeba rezygnować ze swoich pasji.
Z zamiłowania podróżniczka, miłośniczka wspinaczki wysokogórskiej, szybownictwa, motocrossu
Z wykształcenia i zawodu magister inżynier trakcji elektrycznej. Entuzjastka nowoczesnych technologii w transporcie.
Dziesiąta i najmłodsza Polka z Koroną Ziemi (2018). Pierwsza Gdynianka oraz pierwsza Kaszubka z Koroną Ziemi.
W 2022 roku przetrawersowała Grenlandię jako 3 i najmłodsza Polka oraz 11 osoba z polską narodowością, która dokonała tego na nartach!

Autorka książek ”Siła Marzeń, czyli jak zdobyłam Koronę Ziemi” (Nagroda Magellana za najlepszą publikację turystyczną 2019 roku) oraz ”Siła Marzeń, czyli jak zdobyłam
Everest” (książki znajdziecie tutaj: milkaraulin.pl/ksiazki/ )

Miłka Raulin
wpadaj na stronę Miłki Raulin!

Zdjęcia pochodzą z archiwum Miłki Raulin



reklama własna